Góry Landmannalaugar są jednym z tych miejsc, które turyści lubią odwiedzać najbardziej podczas szczytu sezonu w Islandii. Dostępne tylko latem, położone w islandzkim interiorze i bajecznie piękne. Można stąd rozpocząć kilkudniową wędrówkę do Þórsmörk, ale można też udać się na prosty, jednodniowy hiking. My na pierwszy raz wybraliśmy tę drugą możliwość, a dzień zakończyliśmy kąpielą w gorącym źródle.
Zrobiliśmy sobie z mężem prezent na trzecią rocznicę życia na Islandii. Wybraliśmy się w jednodniową podróż do bajecznie pięknych gór Landmannalaugar, które przez Polaków często określane są jako „Tęczowe Góry”. Mieliśmy szczęście, co do terminu, pogody i opieki nad naszym rocznym synkiem, który został tego dnia ze swoją babcią.
14 lipca wstaliśmy wcześnie rano i w strugach deszczu jechaliśmy do centrum Reykjaviku. Pod Harpą zaparkowaliśmy samochód i podeszliśmy na przystanek autobusowy, skąd za parę chwil miał zabrać nas wielki autokar turystyczny. Byliśmy punktualni – jak zawsze – i gdy tylko kierowca autobusu na nas popatrzył, powiedział: – “Demi! Damian! Cześć! Jedziecie ze mną?”. Okazało się, że nasz kierowca zna nas z filmików, które wrzucamy na nasz kanał na YouTube. Tak, czasami tak się zdarza, że w Islandii któryś z naszych rodaków nas rozpoznaje i zagaduje – ale to opowiastki na kiedy indziej.
Wchodzimy do autokaru, zajmujemy siedzenia blisko kierowcy, by móc swobodnie z nim rozmawiać. Odbieramy jeszcze mniejsze grupki turystów z kilku przystanków i ruszamy przed siebie. Na południe.
Wyjeżdżając ze stolicy, pogoda zaczęła się polepszać. Mieliśmy cichą nadzieję, że przynajmniej na chwilę nie będzie padać i wiatr umilknie, byśmy w spokoju mogli kontemplować cuda natury, które na nas czekały. Kierowca raczej nie dawał nadziei na poprawę pogody, ale szczęśliwie, ani jedna kropla deszczu tego dnia na nas nie spadła.
Dojazd do Landmannalaugar
My na wycieczkę wybraliśmy się w ramach współpracy z biurem podróży Guide To Iceland, więc dojazd mieliśmy zapewniony. Natomiast samodzielnie też planujemy tutaj przyjechać i będzie to od nas wymagało przede wszystkim wynajęcia dobrego samochodu z napędem na cztery koła oraz wysokim i wytrzymałym zawieszeniem. Dostanie się w ten region, jest nie lada wyzwaniem, zwłaszcza dla osób, które nigdy samodzielnie nie podróżowały w takich warunkach.
Dojechać do Landammalaugar można kilkoma trasami, jednak to ta z miasta Hella jest najbardziej popularna i my również nią jedziemy. Prowadzi ona przez islandzkie wyżyny, a więc wjeżdża się na górskie drogi oznaczone literą F. Te drogi przejezdne (otwarte) są tylko latem i tylko przy dobrych warunkach drogowo-pogodowych. Wjazd na nie możliwy i legalny jest wyłącznie samochodem 4×4. Piach, żwir, kamienie, wertepy i przekraczanie rzek – to wszystko czeka cię na drodze do Tęczowych Gór.
W Helli mamy krótki postój na drugie śniadanie i toaletę. Łąkowy i łagodny krajobraz nieoczekiwanie zmienia się w kamienisty, surowy, wręcz trochę mroczny.
Jedziemy u podnóża jednego z najbardziej niebezpiecznych wulkanów Islandii. Stratowulkan Hekla jest najwyższym czynnym wulkanem na Islandii – mierzy 1491 m n.p.m. – i znajduje się około 115 km na wschód od Reykjaviku. Kształtem przypomina nam trochę Fuji-san (3776 m n.p.m.), który w 2015 roku zdobyliśmy podczas naszego miesięcznego pobytu w Japonii.
Pierwszy krajoznawczy przystanek ma miejsce na księżycu. To znaczy na wielkiej, czarnej pustyni, która nam go przypomina. To miejsce przypomina nam również wielki plan filmowy – z gatunku fantasy. Mamy parę minut na zrobienie fotografii, nagranie kilku ujęć oraz zrobienie kilku westchnień z zachwytu.
Jedziemy dosyć długo, cały czas po wertepach, chociaż nie przygryzamy sobie zębami języków. Raz w górę, raz w dół, raz zakręt w lewo, raz w prawo. Przejeżdżamy przez rzekę, a nawet dwie i cieszymy się, że to nie my siedzimy za kierownicą. Oczywiście w końcu i tak będziemy musieli się z tym zmierzyć samodzielnie, ale dobrze było najpierw zobaczyć, jak robi to osoba doświadczona.
Dużym minusem podróżowania z grupą jest to, że nie można się zatrzymywać, gdzie by się chciało, a my bardzo chętnie robilibyśmy przystanki, co kilkaset metrów. Jednak mamy bardzo wyrozumiałego kierowcę, który nadprogramowo zatrzymuje się nad niezwykle malowniczym jeziorem Hnausapollur. Geologicznie jest to tzw. maar, czyli krater, który powstał w wyniku erupcji wulkanicznej i który zazwyczaj wypełniony jest wodą. Maar ten często nazywany jest również Bláhylur, ponieważ woda go wypełniająca jest w przepięknym, niebieskim czy bardziej turkusowym kolorze (blá po islandzku to kolor niebieski).
Czarne krajobrazy coraz bardziej zaczynają być urozmaicane innymi, bardzo mocnymi, kontrastowymi kolorami. Ciemne pagóry zamieniają się w soczyście zielone, u których podnóża coraz więcej pojawia się powulkanicznych, błękitnych jezior.
Pogoda wygląda na w miarę dobrą. Choć nie ma pełnego słońca, a szczyty wyższych gór są zasłonięte gęstymi chmurami, to jednak jest przyjemnie – nie pada i mocno nie wieje. W zasadzie idealne warunki na piesze wędrówki.
W końcu, po kilku godzinach jazdy z centrum Reykjaviku, wjeżdżamy na teren kempingu Brennisteinsalda, gdzie swój początek mają piesze szlaki po górach Landmannalaugar. Nasz kierowca – nowy, fajny znajomy – parkuje autokar tuż przed trzecią rzeką, którą się przejeżdża, by dotrzeć do kempingu i właśnie w tym miejscu rozpoczynamy swoją pierwszą przygodę z Landmannalaugar. Nie wędrujemy z grupą, tylko każdy samodzielnie – to był tylko transfer.
Kemping Brennisteinsalda jest bardzo dobrze wyposażony i noc na jego terenie kosztuje 2,000 kr. Infrastruktura obejmuje prysznice, toalety oraz miejsce, gdzie można coś ugotować i zjeść. Znajduje się tutaj również schronisko górskie oraz punkt informacyjny.
Tak jak wspomniałam, jest to miejsce, gdzie rozpoczynają się górskie szlaki. Osoby, które nie mają kondycji, mogą pozostać na terenie kempingu i podziwiać krajobrazy. W tym miejscu jest już tak pięknie, że sami moglibyśmy spędzić tutaj cały dzień, wpatrując się w kolorowe szczyty gór. Natomiast zdecydowana większość wybiera się stąd w malownicze wędrówki – np. długą na 55 km wyprawę do þórsmörk (szlak Laugavegur), która z kolei często jest wydłużana o kolejną do Skógar (24 km szlak Fimmvörðuháls).
Wycieczka po Landmannalaugar
Z racji tego, że przyjechaliśmy tutaj tylko na parę godzin, musimy zdecydować się na jeden z krótszych (jednodniowych) szlaków. Do wyboru jest ich kilka i wszystkie zajmują podobny czas przejścia (około 3-4 godzin). Zastanawiamy się nad szlakiem Laugahringur, który wiedzie dookoła jednego z piękniejszych pól lawowych na Islandii – Laugahraun. Jednak do wyboru mamy również wędrówkę na wulkan Brennisteinsalda oraz wspinaczkę na nieco bardziej stromą górę Bláhnúkur. Tak naprawdę moglibyśmy zdecydować się na jeszcze inny szlak (np. przez pasmo górskie Suðurnámur), jednak czasowo byśmy po prostu się nie wyrobili. Zbiórkę przy autokarze mamy o 18:00, a jest już 12:00!
Szybko decydujemy się na wycieczkę na kolorowy wulkan Brennisteinsalda, który technicznie okazał się idealnym dla nas rozwiązaniem. Z racji tego, że choruję na serce i muszę być bardzo ostrożna przy podejmowaniu wysiłku fizycznego, ten okazał się idealny – nie za długi, nie za ciężki, a przy tym dający niesamowite estetyczne doznania.
Po kilkunastu minutach spędzonych przy informacji turystycznej, gdzie oglądaliśmy mapy i czytaliśmy tablice informacyjne, wreszcie wchodzimy na szlak. Pierwsza jego część wiedzie przez potężne pole lawowe, które powstało w 1477 roku. Robi ono niesamowite wrażenie. Przez Laugahraun wytyczona jest wygodna ścieżka, którą przemierzamy bardzo wolno, ponieważ już jesteśmy tak podekscytowani widokami. Ogromne wrażenie robi na nas ta czarna lawa, która od czasu do czasu połyskuje od wielkich obsydianowych skał, czyli szkliwa wulkanicznego.
Schodzimy lekko w dół i po prawej stronie rozpościera się piękny widok na zieloną łąkę, która porośnięta jest niewielkimi białymi kwiatuszkami, wełniankami. Chcemy na nią wejść (widzimy nawet, że inny szlak przez nią prowadzi), ale wiemy, że nie możemy sobie na to pozwolić z racji ograniczenia czasowego. Zbaczamy na chwilkę nad niewielki staw i idziemy dalej przed siebie.
Przed nami wulkan Brennisteinsalda, na który zamierzamy się wspiąć. Jest to wciąż wulkan czynny, który swoją ostatnią erupcję miał w 1961 roku. Wygląda obłędnie i ponoć jest on uważany za jeden z bardziej malowniczych na Islandii. Natomiast nie jest on zbyt wysoki, ponieważ mierzy 855 m n.p.m., a elewacja z punktu startowego również nie jest duża, ponieważ wynosi raptem 200 m. Także, jak sami widzicie, jest to bardzo przystępny szlak, chociaż im wyżej, tym bardziej stromo. Dlatego dobre buty górskie trzeba mieć na nogach – kijki trekkingowe również byłyby tu przydatne.
Przez część naszej trasy idziemy szlakiem Laugavegur. Oprócz czarnego pola lawowego, które zaczął porastać puszysty mech, mijamy również dymiące, gorące źródła siarkowe. Zatrzymujemy się przy większym z nich i odpoczywamy. Z tego miejsca zaczynamy iść coraz ostrzej pod górę. Ziemia pod naszymi nogami nabiera coraz bardziej intensywnych kolorów. Robi się coraz bardziej pomarańczowo, a dzieje się tak z występującej tu siarki (nazwa wulkan Brennisteinsalda w dosłownym tłumaczeniu to “Siarkowa Fala”).
Niezwykle kolorowa, ryolitowa góra, która na zboczach ma swoje wyziewy, zachwyca nas coraz bardziej. I ten widok, który roztacza się po naszej lewej, i na wprost nas, i za nami… Wszędzie jest tak pięknie! Duże wrażenie robi na nas sąsiedni Bláhnúkur. Wygląda na bardziej wymagającą górę i w sumie cieszymy się, że nie wybraliśmy jej na pierwszy raz.
Pot leje się z nas ciurkiem. Skóra mocno się zaróżowiła. Jest nam gorąco. Damian podbiega na szczyt. Ja z zaciśniętymi zębami próbuję nie być daleko w tyle. Wyprzedzają mnie Hiszpanie, którzy zaraz krzyczą z radości, że zdobyli tęczowy wulkan. Chwilę później podzielam z nimi radość. Jestem, jestem na szczycie Brennisteinsalda! I zdobyłam go, tak samo jak Fuji, 14 lipca! Z tego miejsca obserwujemy najpiękniejszy krajobraz, jaki w życiu widzimy. Góry mają takie miękkie kształty, kolory takie kontrastujące ze sobą. Mamy wrażenie, że to wszystko przed chwilą namalował, jakiś malarz… a najpotężniejsze wrażenie robi na nas wąwóz Grænagil.
Okazuje się, że mamy dobry czas. Nie musimy się spieszyć, możemy wracać wolnym krokiem. Decydujemy się schodzić drugim szlakiem i w ten oto sposób robimy pętelkę.
Zeszliśmy. Jesteśmy teraz na tej olbrzymiej łące z białymi kwiatuszkami, na którą tak bardzo chcieliśmy zejść już na początku naszej trasy. Robimy zdjęcia, przeskakujemy przez wąskie, meandrujące strumyczki i rozmawiamy z napotkanym turystą. Zostało nam jeszcze kilkadziesiąt minut wolnego czasu, więc postanawiamy wrócić na kemping i wykorzystać czas na wypoczynek w gorącej rzece…
Wsiadamy do autokaru i wracamy do Reykjaviku. Do domu wchodzimy koło jedenastej wieczorem. Wita nas roześmiany Kajetan, za którym ogromnie się stęskniliśmy.
Informacje praktyczne
Jak dostać się do Landmannalaugar? Z Reykjaviku jedź drogą Hringvegur (1), a następnie Landvegur (26), następnie Landmannaleið (F225), Fjallabaksleið Nyrðri (F208) i Landmannalaugavegur (F224).
Góry Landmannalaugar położone są w Rezerwacie Przyrody Fjallabaki (Friðland að Fjallabaki) na Wyżynach Islandii w południowej części kraju. Dotarcie do tego miejsca jest możliwe tylko latem (lipiec, sierpień), kiedy drogi prowadzące do niego są otwarte. Dojechać można wynajętym samochodem z napędem na cztery koła lub podobnie jak my – autokarem turystycznym. Nas zawiózł autokar z firmy turystycznej Sterna Travel Iceland, którą serdecznie polecamy (i pozdrawiamy naszego wspaniałego kierowcę!). Są też organizowane wycieczki grupowe, jednak najprzyjemniej jest eksplorować to miejsce indywidualnie.
Landmannalaugar znane jest z obłędnie pięknych, kolorowych gór, potężnego pola lawowego, gorących źródeł i licznych tras trekkingowych. Miejsce ubóstwiane przez piechurów, którzy licznie tutaj przybywają. Byliśmy bardzo zdziwieni, że oprócz nas było tak dużo ludzi. Kemping był naprawdę zatłoczony (podobnie jak gorące źródło, w którym mieliśmy przyjemność się zanurzyć), jednak wystarczy odejść parę minut z tego centrum, by znaleźć dla siebie miejsce. Dużo miejsca…
Teren jest rozległy, spektakularny, zapierający dech w piersiach. Góry są kolorowe (żółto-pomarańczowo-czerwono-brązowo-różowo-zielono-niebieskie), ponieważ budują je różnorodne minerały – m.in. siarka, krzemionka, a także skały ryolitowe. Musimy przyznać, że ten krajobraz jest dużą odskocznią od czarnych, bazaltowych skał, które widzi się na co dzień w tym kraju. Z kolei potężne pole lawowe, przez które się przechodzi, powstało podczas ostatniej erupcji wulkanicznej na tym terenie, w 1477 roku. Do tego, spod wielkich czarnych bloków skalnych przedzierają się gorące opary, które od tysięcy lat ogrzewają cały obszar.
Jest to miejsce, które musisz doświadczyć na własnej skórze. Żadne zdjęcia, żadne filmy nie oddadzą jego piękna.
Przydatne strony internetowe
Dla nas była to jedna z piękniejszych wędrówek, w jakie w życiu się wybraliśmy. Landmannalaugar zrobiło na nas olbrzymie wrażenie i na pewno będziemy wracać tam każdego lata. Następnym razem mamy ochotę zdobyć Bláhnúkur oraz podejść do wąwozu Grænagil.