Niecałe pięćdziesiąt lat temu miała miejsce potężna erupcja wulkanu, który nagle powstał na oczach mieszkańców wyspy Heimaey. Zmusił on ich do szybkiej ewakuacji, a dziś pozostając aktywnym, jest nie lada atrakcją turystyczną dla przypływających na wyspę turystów. Wspięliśmy się z naszym dwulatkiem na jego szczyt, a sam trekking bardzo nas zaskoczył. Zapraszamy na Ognistą Górę oraz do muzeum 'Pompei Północy’ na Vestmannaeyjar.
Archipelag Vestmannaeyjar jest niezwykle egzotycznym miejscem na mapie Islandii i według mnie jest to jedno z piękniejszych i ciekawszych miejsc na mapie Islandii. W tym tekście przedstawiam dwie największe atrakcje Heimaey – Muzeum Eldheimar opowiadające o erupcji wulkanu Eldfell w 1973 roku oraz pieszą wycieczkę na tenże wulkan.
Muzeum Eldheimar, czyli Pompeje Północy
W 1973 roku nieoczekiwanie rozstąpiła się ziemia i z wielkiej szczeliny, która powstała tuż za centrum miasteczka, zaczęła tryskać lawa na jakieś 150 metrów do góry, a wraz z nią wydobywać się również niebezpieczny materiał piroklastyczny. Szczelina powstała wzdłuż wschodniego wybrzeża wyspy Heimaey i ostatecznie po kilku miesiącach powstał nowy wulkan, Eldfell. Erupcja doprowadziła do natychmiastowej ewakuacji mieszkańców miasteczka Heimaey (jedynego na Vestmannaeyjar) oraz oczywiście do ogromnych zniszczeń. Lawa i okruchy z głębi ziemi wydobywały się z nowo powstałego wulkanu przez kilka miesięcy i mało brakowało, a niemal całkowicie zniszczyłyby one wyspę. Piaski, popioły i pyły wulkaniczne zasypały około 400 domów, a ostatecznie erupcja ta doprowadziła do powiększenia się wyspy Heimaey o 20 procent.
Muzeum Eldheimar powstało, aby odwiedzający mogli poznać dokładnie historię tej erupcji na Vestmannaeyjar, która była jedną z największych katastrof naturalnych na Islandii oraz dowiedzieć się, jak wyglądało tam życie przed i po niej. Eldheimar to fantastycznie zaprojektowane muzeum, wokół odkopanego spod popiołów i zniszczonego przez erupcję wulkaniczną domu rodzinnego Gerður Sigurðardóttir i Guðniego Ólafssona, którzy mieszkali tam z trzema synami. Podobnie jak ich, zostały zniszczone domy wielu innych osób. Nie można wejść do jego środka, ale zostały w jego wnętrzu zamontowane kamery, którymi można sterować i oglądać dom w szczegółach na ekranach. Dopatrzyliśmy się takich przedmiotów, jak biżuteria, szczotka do włosów, książka czy kawałek jakiegoś ubrania. Oczywiście można podejść bliżej do barierki i na własne oczy zobaczyć z bliska potężne zniszczenia (zdjęcia poniżej). Aż się nie chce wierzyć, jak w ciągu kilku chwil zmieniło się życie mieszkańców wyspy, którzy nocną 23 stycznia 1973 roku zaczęli z niej uciekać, nie wiedząc, czy kiedykolwiek będą mogli wrócić do swojego domu.
Nikt nie mógł przewidzieć, że dojdzie do takiej erupcji. Mieszkańcy wyspy zostali zaskoczeni i w moment musieli uciekać, pozostawiając cały swój dobytek. Wydobywająca się szczeliną w ziemi lawa i pozostałe materiały piroklastyczne zniszczyły sześćdziesiąt procent budynków na Heimaey. Szef Damiana pochodzi właśnie z tej wyspy i doskonale pamięta moment, kiedy ziemia się otworzyła i zaczęła ziać ogniem. Opowiadał, jak to na łodziach rybackich ludzi ewakuowano i że tak naprawdę z tą ewakuacją mieli dużo szczęścia, ponieważ rybacy poprzedniego dnia nie wypłynęli na otwarte morze z powodu złej pogody. Dzięki temu mogli szybko wszystkich przetransportować z Heimaey na Islandię i w tym nieszczęściu zginęła 'tylko’ jedna osoba.
Muzeum Eldheimar było jednym z najciekawszych, które odwiedziliśmy na Islandii i zdecydowanie polecamy wszystkim, którzy wybierają się na Vestmannaeyjar. Spędziliśmy w nim około półtorej godziny. Oprócz zniszczonego domu w muzeum znajdują się wystawy, które krok po kroku opowiadają o historii Vestmanneyjar. Z kolei na piętrze wyżej została otwarta wystawa o wyspie Surtsey, która powstała w wyniku erupcji wulkanicznej w 1963 roku oraz która jest najdalej na południe wysuniętym punktem Islandii.
Dziś na Heimaey mieszka ponad cztery tysiące osób i przyjmuje wiele turystów, którzy odkrywają przepiękny archipelag Vestmannaeyjar. Wręcz obowiązkowym jest wspięcie się na wciąż aktywny wulkan Eldfell, który doprowadził do ogromnych zniszczeń w latach 70. ubiegłego wieku. Brzmi trochę niebezpiecznie? Przekonaj się, jak wyglądała wspinaczka na Ognistą Górę.
Szlak na wulkan Eldfell
Erupcja wulkanu Eldfell trwała od stycznia do lipca 1973 roku i spowodowała ogromne zniszczenia na wyspie Heimaey, ale też ją powiększyła i ten nowy skrawek ziemi stał się jej kolejną atrakcją krajobrazową – z Eldfell w roli głównej. My bardzo lubimy zdobywać wulkany, a najwyższym, na którym stanęliśmy była góra Fuji w Japonii. Islandia jest wyspą wulkaniczną i bardzo podoba nam się, że często mamy okazję spacerować po mniejszych i większych kraterach wulkanów. Natomiast wędrówka na Eldfell oraz panorama, która się z niego rozpościera były dla nas jedne z piękniejszych, które doświadczyliśmy podczas naszego już prawie czteroletniego życia na wyspie. Co więcej, sama wspinaczka na Ognistą Górę nas bardzo zaskoczyła, co zaraz wytłumaczę.
Wspinaczka na wciąż aktywny wulkan Eldfell nie jest trudna i w zasadzie każdy, kto lubi piesze wędrówki, na pewno sobie poradzi. Jednak ostrzegam — będzie stromo! Wejście na wulkan rozpoczyna się przy parkingu, który znajduje się pomiędzy wulkanami Eldfell (znajduje się u jego podnóża) oraz Helgafell, który jest wulkanem wygasłym i dziś już mniej popularnym od swojego sąsiada.
Na początku szlak wiedzie szeroką, bardziej zbitą ścieżką i od początku wędrówki dookoła mamy malownicze krajobrazy. Po naszej lewej widzimy miasteczko Vestmannaeyjar, za plecami wulkan Helgafell, po prawej ocean, a przed sobą bordowe zbocza Eldfell. Idzie się łatwo, przyjemnie i tylko trochę wieje.
Szeroką ścieżką łagodnie prowadzącą w górę idziemy tylko parę chwil. W pewnym momencie trzeba z niej zejść i skierować się w stronę stromych zboczy wulkanu, które pokryte są drobnymi bazaltowymi kamyczkami. W tym miejscu jest wyznaczony, chociaż nieoznakowany szlak na szczyt Eldfell. Szczerze powiedziawszy, to najpierw myśmy go pominęli i poszli przed siebie, ponieważ ta szeroka ścieżka ciągnie się właśnie dalej. Jednak w pewnym momencie zauważyliśmy, że ludzie idący za nami nagle skręcili w górę i postanowiliśmy się cofnąć, by to sprawdzić. Ledwo, ale jednak dostrzegliśmy wąski szlak, który bardzo stromo prowadzi na krater Eldfell – i to było dla nas pierwszym zaskoczeniem. Na poniższym zdjęciu powinno być widać miejsce, gdzie się skręca w górę – tuż przed tymi jaśniejszymi osadami – trzeba się bardzo dobrze przyjrzeć.
Choć jest stromo, to idzie się bardzo wygodnie, a przynajmniej takie były nasze odczucia. Mieliśmy na sobie buty górskie i szło nam się dosyć miękko (lekko zapadaliśmy się w tych kamyczkach) – i znów się zdziwiliśmy, ponieważ patrząc na tę stromiznę, byliśmy nastawieni na coś gorszego. Byliśmy też przekonani, że zaraz będziemy musieli zawracać, bo z naszym dwuletnim Kajetanem na plecach, nie będziemy mieli możliwości wyjścia na szczyt – ale uwaga! – szło się z nim naprawdę fajnie! Po drodze kilka razy się zatrzymaliśmy, bo widoki takie obłędne, że trzeba było sobie dłuższą chwilę na nie popatrzeć. Ludzi było bardzo niewiele. Tylko parka przed nami, za którą poszliśmy w górę, a potem doszło jeszcze tylko kilka osób. Wspinaliśmy się w okolicach godziny 18:00 i kolorystyka była fantastyczna. Naszym kolejnym i nie ostatnim zaskoczeniem było to, że na szczyt wyszliśmy w zaledwie… 15 minut! Tylko tyle, a takie niesamowitości!
Panorama ze szczytu fenomenalna. Wręcz bajeczna. Usiedliśmy na pomarańczowej ziemi i długo wpatrywaliśmy się raz na jedną, raz na drugą stronę. Pogoda była przyjemna, ciepła z delikatnym wiatrem…
Nasz dzidziuś w tym czasie słodko sobie w plecaku drzemał, więc postanowiliśmy sobie jeszcze chwilę pochodzić po kraterze, by poprzyglądać się świeżo uformowanym skałom. W pewnym momencie dostrzegłam, że w niektórych miejscach wydobywa się para. Podeszłam do tych niewielkich wyziewów i poczułam żar. Niesamowite! To naprawdę jest Ognista Góra! Jeżeli się zastanawiasz czy taki trekking jest bezpieczny, to jak najbardziej tak. Dziś używa się specjalnych instrumentów do pomiarów aktywności ziemi, więc w razie czego będzie czas na ewakuację.
Ten krótki trekking na szczyt aktywnego wulkanu Eldfell na Heimaey był dla nas wspaniałym zwieńczeniem pobytu na Vestmannaeyar. Archipelag ten skradł nasze sera i naprawdę nie możemy się doczekać, kiedy tam wrócimy. Dajemy sobie ręce uciąć, że tak samo zakochasz się w tym miejscu.