Niecałe 20 km na północny wschód od stolicy Islandii, znajduje się malownicza i bardzo spokojna dolina Mosfellsdalur. To kolejne miejsce, o którym turyści nie wiedzą, a pewnie i część nowo przyjezdnych mieszkańców tego kraju również nie zdaje sobie sprawy, jakie ono jest fajne. Można odwiedzić farmy i zobaczyć konie, można udać się na pieszą wędrówkę wzdłuż rzeki albo po prostu zrobić sobie piknik z bajkowym widokiem na otaczające góry.
Wiesz, jak wybieramy kolejne miejsca do eksplorowania na Islandii? Godzinami przeglądając mapy (papierową i na Google), czytając książki o Islandii, a także blogi podróżnicze prowadzone przez Islandczyków. Najczęściej szukamy miejsc, które znajdują się w miarę blisko naszego domu, ponieważ podróżujemy z małym dzieckiem. A nasze małe dziecko zazwyczaj po trzech godzinach wędrówki zaczyna protestować. Jednym z miejsc, które wydało nam się ciekawe i technicznie idealne do zrobienia to dolina Mosfellsdalur, do której dziś się wybraliśmy.
Wyjeżdżamy z Reykjaviku, jedziemy przez miasto Mosfellsbær i odbijamy w prawo na drogę nr 36, która wiedzie do Parku Narodowego þingvellir. Po kilku minutach jazdy skręcamy w lewo na Skeggjastaðir (4365) i zatrzymujemy się przy gospodarstwie Selvangur (miło jest się zapytać, czy można u nich zaparkować).
Z tego miejsca ruszamy już pieszo przed siebie. Idziemy w stronę pasma górskiego Esja i po raz pierwszy jesteśmy tak blisko wulkanu Móskarðahnúkur, który od zawsze intrygował nas swoim kształtem. Odkrywamy, że w tej okolicy jest wiele tras turystycznych – również na pobliskie góry, które mamy ochotę kiedyś pozdobywać.
Mijają nas duże samochody, podejrzewamy, że niektóre z nich również zmierzają do miejsca, które obraliśmy sobie za cel. Droga jest nieutwardzona, żwirowa, wyboista i z kałużami. To powód, dlaczego postanowiliśmy zostawić samochód wcześniej – nie mamy samochodu z napędem na cztery koła, a taki byłby na te warunki odpowiedniejszy. Jednak nie mamy też z tym problemu, bo w zasadzie liczyliśmy na to, aby pochodzić sobie trochę dłużej, niż tylko dojechać do tej atrakcji, zobaczyć ją i wrócić do samochodu.
Atrakcją, na którą się nastawiliśmy był wodospad Tröllafoss, czyli Wodospadu Trolli. I właśnie nieopodal niego znajdują się dwa parkingi – jeden niżej, drugi wyżej – tylko ten dojazd trochę ekstremalny dla naszej małej Toyoty.
Przed nami islandzkie farmy – Skeggjastaðir oraz nieco dalej Hrafnhólar. Widzimy też konie i zatrzymujących się na poboczu drogi turystów, którzy biegną w ich kierunku, by zrobić sobie z nimi fotografie. Schodzimy w dół, prawie ich doganiamy, jednak orientujemy się, że powinniśmy wcześniej skręcić w prawo – drogę, która powinna doprowadzić nas do wodospadu. Robimy zdjęcia i się cofamy.
Jesteśmy na szlaku Tröllafoss slóði. Mijamy niewielkie jeziorko po prawej stronie, na którego końcu znajduje się parking, gdzie stoją dwa wielkie samochody. Z jednego wychodzi w średnim wieku Islandka, która zabrała ze sobą psa na spacer. Siadamy na łące i odpoczywamy. Patrzymy na mapę i widzimy, że do celu został nam kilometr.
Cieszymy się, że jesteśmy już tak blisko, ale szlaki zaczynają się mnożyć i w związku z tym my zaczynamy coraz bardziej błądzić. Podchodzimy pod jedną górę i schodzimy. Potem schodzimy w dół i zawracamy z powrotem do góry. I jeszcze tak z dwa razy. Spacerowaliśmy po naprawdę pięknym terenie i w pewnym momencie znaleźliśmy się na zboczu, z którego zobaczyliśmy rzekę Leirvogsá, na której właśnie znajduje się Tröllafoss. I w tym momencie Kajetanek zaczął nam bardzo płakać. Był najedzony i ciepło ubrany, ale wciąż coś mu nie pasowało. Zdecydowaliśmy się zawrócić i następnym razem spróbować podejść już bezpośrednio do wodospadu.
Włóczenie się po Mosfellsdalur było super! Krajobrazy, cisza, spokój, brak ludzi i rodzące się w tym miejscu kolejne podróżnicze plany, całkowicie nas usatysfakcjonowały.